Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jedziemy, dziadziu? — spytał Józio, gdy wstali od obiadu, który mu mniej niż codzień smakował, a Joasi także, bo jadła bardzo mało.
— Jedziemy — odparł pan Seweryn. — Grześ umył bryczkę, teraz czyści konia; gdy tam się wybieramy, zawsze mu porządku niedość.
— Czy to daleko? nie moglibyśmy pójść?
— Blizko. Ale Grześ się naprasza i koń może być przydatny. Nawiezie wody; całe dwa tygodnie deszcz nie padał, ogród tam pewnie usycha.
Pani Rybacka pragnęła również tych odwiedzin Margiesce aż wyblakłe oczy zajaśniały, gdy pan Seweryn powiedział, żartując:
— Albo lepiej wozem drabiniastym, jedźmy wszyscy!
Ale owoc przebrany czekać jutra nie mógł, przebrać też jeszcze wypadło cośkolwiek; pani Rybacka wzięła się do smażenia, Margieska do wyjmowania pestek; dzieci z dziadkiem i uszczęśliwiony Grześ pojechali.
Wózek wpadł w tuman kurzu, słońce dukuczało, prażąc niby ogniem; na szczęście droga trwała ledwie kwadrans.
— To Łomianki — rzekł dziadek.
— Już? tutaj?