Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i nauczyciel, pan Hieronim, tworzyliśmy nie gromadę próżniaków, którą oprzątać musi liczna służba, lecz kółko zaradne, samodzielne i czynne. Brak czasu nieraz nam dokuczył; nigdy brak zajęcia, ani długość godzin, przytem byliśmy szczęśliwi.
Józio mrugnął na siostrę, gdy wstali od obiadu; miał jeszcze dużo do mówienia, utrzymać w sobie tylu wiadomości nie mógł. Ująwszy się za ręce, wyszli. Pan Seweryn opowiadał dalej o synach swoich.
Gdy matka umierała, Joachim był chłopcem jedenastoletnim, Jan miał lat dziesięć, Adam ósmy rok; trójka małych ludzi, z którymi ojciec liczył się, zawsze radząc, zawsze podając im tylko własne zdanie, bez nacisku żadnego. Starał się też wszelkiemi siłami, aby sieroctwa nie odczuli, wątpił jednak, czy bez pomocy kobiety obowiązek ten trudny wypełnić zdoła. Znajomi go swatali; wybór był trudny, on się wahał, wreszcie zwołał synów, przedstawił im położenie swoje, pracę na chleb dla nich, a przy tej pracy trudność spełnienia obowiązków podwójnych za siebie i za matkę, którą Bóg im zabrał.
Radni, liczący we trzech niespełna trzydziestkę, namyślali się krótko. Pierwszy wystąpił Jan: