Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak? A dziadzio mówił, że i ja z wami do szkoły pojadę. Po cóż beze mnie chodziłeś?
— Myślisz że u dzieci? Nie, wcale nie tam. Byłem w szkółce drzewek.
— Bajki opowiadasz!
— Drzewka hodują się tam z nasion, z małych ziareczek, a potem z nich las będzie, bo miejsce wyrąbane w lesie niemi obsadzają.
— Ho! ho! tyle się napatrzyłeś!
— To nic jeszcze. W sortowni byłem, gdzie przebierają nasiona; w suszarni, gdzie je suszą przed sadzeniem; w składach, gdzie nasion pełno; w magazynie, gdzie je ważą i pakują do wysyłki — w tartaku też byłem.
— Co to jest tartak?
— Młyn wodny. Obrabia on drzewo, tnie na pale, deski, listwy. Co tam za huk a gwar! ogłuchnąć można. A co za ruch na rzece.
— Jest i rzeka?
— Ano, jeśli młyn wodny, te na wodzie. Tam roboty najwięcej. Mnóstwo ludzi się uwija, całe stosy drzewa zbijają razem.
— Poco mój Józieczku?