Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Moi synowie piorą, gotują, Adam ładnie prasuje kołnierzyki.
— Dziadziu, dziadziu, to żarty!
— Daję ci słowo, że tak jest.
— Ale po cóż to robili? Wszak dziadzio sługi trzyma!
— Aby umieli każdą pracę uszanować, a żadnej się nie wstydzić. Bo jak mówiłem wam, niema na świecie pracy marnej, żadna człowiekowi nie ubliża. Pod względem wartości bywają różnie cenione i rozmaicie nagradzane, moralnie wszakże jedna od drugiej niższą, ani wyższą nie jest.
Józio spoważniał; Joasia opuściła główkę, wreszcie rzekła nieśmiało:
— Co mam robić, dziaduniu?
— Chodź. Wasz kuferek jest tutaj niepotrzebny, gdy macie szafy na suknie i bieliznę. Powyjmuj z kufra wszystko, co w nim jest. Suknie mamy i twoje powieś w dużej szafie, w malej bieliznę pięknie ułóż. Zaraz dam ci wstążeczki.
— Do czego tyle wstążek?
— Wybierzesz swoje koszulki, jedną na drugiej ułożysz i przewiążesz wstążeczką. Inną znów tak samo,