Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chusteczki, jeszcze inną powłoczki, ręczniki, mamusi i twoje osobno. Później, gdy zechcesz co wyjąć, nie będziesz szukała, przewracała, lecz od razu trafisz.
— To bardzo pięknie, ale dużo roboty.
— Nie nad siły twoje, wierz mi.
— Możeby mama... W domu wszystko robiła, więc umie.
— Co było w domu, to było. Tu inaczej.
— A jaką robotę dał dziadzio mamusi?
— Dałem, stoi leżak na werandzie; kazałem mamie wyciągnąć się na nim i czytać albo spać. To dla twojej mamy stosowna robota.
Joasia nadąsana, chmurna, nie śmiała jednak się sprzeciwiać. Zabrała wstążki i poszła.
— A ty? — rzekł pan Seweryn do Józia.
— Jadę z dziadziem.
— To dobrze. Jedźmy.
Mocno zadowolona z szafy upstrzonej wstążeczkami, z wygodnego pomieszczenia sukien, dziewczynka mimowoli spojrzała na zegar. Dwie godziny przemknęły niby jedna chwila.
Tak... lecz cóż dalej? co teraz?... Mama śpi. Józio pojechał z dziadkiem — nigdzie żywego ducha.