Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Przepraszam dziadunia, tego nie mówię! — Ale przecież ciągle być na oczach starszym, to...
— To cóż?
— Nie przywykłem. Ojciec i mama nie prowadzili mnie na pasku. Lubię robić, co mi do głowy przyjdzie. Nic złego — ale to, co chcę.
— Nie będę cię krępował, mój kochany — jednak gdybyś przyjął moje zaproszenie, zrobiłbyś mi przyjemność prawdziwą. Wozek czeka, jedź ze mną.
— Dokąd?
— Sam zobaczysz.
Józio się zawahał. Lubił jeździć, był ciekawy, żądny zmian i nowości, miał jednak ochotę postawić na swojem i odmówić. Rozważał, co lepsze.
Pan Seweryn poszedł do Joasi. Tkwiła jeszcze na dawnem miejscu, nieruchoma i milcząca, lecz znudzona już trochę.
— Co tu robisz, mała?
— Siedzę.
— Siedząc, można czemś być zajętą.
— O, mam dość czasu!
— W jaki sposób?
— Aż będę starsza.