Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.



ROZDZIAŁ IV.

Po śniadaniu dzieci rozeszły się każde w inną stronę. Joasia wpadła na chwilę do kuchni, pokręciła się po dziedzińcu, zajrzała do kurnika, do obory, do stajni, a potem siadła w progu sieni i ręce opuściła.
Józio nabrał pełną kieszeń kamyków, by je kolejno rzucać w studnię. To zabawne: plusk! plusk! woda bryzga, kamień idzie na dno.
Pan Łaszcz natknął się na Józia.
— Co myślisz robić teraz, chłopcze?
— Co robić? Ano nic. Chcę być sam.
— Znudziło cię moje towarzystwo?