Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ciemne ziarnka pigmentu, chronią od chorób właściwych klimatowi. Ten więc, kto ochrony takiej nie posiada, musi tam zginąć. Ledwie drobny procent europejczyków aklimatyzuje się, to jest przywyka bez szkody dla siebie.
Rozległo się szczekanie; pies wypadł z po za drzew, dzieci idące naprzód, drgnęły. Joasia do dziadzia przybiegła.
— Może ugryzie, albo sukienkę rozerwie!
Ale pies już się łasił.
— Zagraj! mądry Zagraj! — chwalił pan Seweryn, głaszcząc ucieszone źwierzę. Pokaż nam drogę do pasieki.
Pies spojrzał roztropnie i puścił się pędem, naszczekując.

W małem oddaleniu przeświecała już polanka. Rozsłoneczniona, uśmiechnięta, obsypana była domkami małemi o daszkach czerwonych, niebieskich i zielonych, budkami karłów leśnych, czy też chatynkami bajecznych krasnoludków.
— Jak tam ślicznie! jak tam cudnie!
— Ale i strasznie czegoś!
Między domkami snują się postacie cudaczne...