Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dych pędów sosen napełniał powietrze, rozchodziły się zapachy przeróżnych ziół i kwiatów, zmieszane w jeden balsamiczny bukiet, a nad tem wszystkiem woń jakaś trochę mdława. Grunt był wzgórzysty, roślinność miejscami uboższa, kobierce traw mniej głębokie i miękkie.
— Rozważcie — mówił pan Seweryn — jak mądrze świat jest urządzony: zarówno dla ludzi jak dla zwierząt i roślin wytknięte miejsca zamieszkania, najwłaściwsze ich naturze, najdogodniejsze i najzdrowsze. Oto siedziba sosen, świerków i modrzewi — grunt suchy, piasek. Gdybyśmy osadzili tutaj dęby, skarłowacieją, nie dorosłszy w danym przeciągu czasu trzeciej części swych rozmiarów. Dęby, oraz inne liściaste pokrewne im drzewa, lubią grunt bogatszy w wilgoć i żyzniejszy. Olcha wyrasta wśród bagien, wierzba nad wodą — każde drzewo ma ulubione strony swe ojczyste; nie inaczej z ludźmi. Nam, ludziom białym, sprzyja klimat umiarkowany, raczej chłodny niż gorący — przenieśmy tu murzyna ze strefy gorącej, a będzie chorował i marniał. Nie pożyje długo; nas zaś w jego kraju zdławi żółta febra, dla krajowców bynajmniej nie groźna, gdyż barwnik, znajdujący się w ich skórze,