Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zabitych i odbudowywania komórek uszkodzonych. Człowiek załamałby ręce, gdyby go spotkała klęska podobna i straciłby głowę; te drobne stworzonka niedługo się namyślają, nie rozpaczają, tylko działają.
— Cały dzień stałbym tu i patrzał — mówił Józio.
— To dobrze. Widzę, że myślisz. Cieszy mnie.
— Biegają, jak gdyby się goniły! — rzekła Joasia rozbawiona. — Trudno uwierzyć, że coś robią.
— W takim razie, któż usłał ten pagórek?
— Prawda, dziadziu, że to one.
— Chodźmy dalej — rzekł dziadek — pewno jesteście głodni. A co — zgadłem? No, no, przyznaj się, Joasiu!
— Cóż ztąd, że się przyznam! — odparła dziewczynka. W lesie niema herbaty ani kawy, niema bułeczek, więc niema śniadania.
— Znajdziemy cośkolwiek i tutaj — rzekł pan Seweryn. — Skierowałem się odrazu w tę stronę, bo chcę wam jeszcze pokazać inne królestwo, podobne do mrowiska, a stokroć więcej zajmujące, gdyż dostępniejsze i po części zawojowane przez człowieka.
Dzieci przyśpieszyły kroku. Aromat igliwia mło-