Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kunsztowną, świetnie zorganizowaną. Kto ten obelisk wzniósł? Te małe stworzonka, te źdźbła o sile wątłej a ogromnej pracy. Ze stron dalekich — bo w stosunku do tego drobiazgu łokieć jest co najmniej milą, dźwigają ciężary i układają je planowo, zupełnie jak nasi mularze według rysunku budowniczych. Ale nie na tem koniec. Tu widzimy tylko rzesze pracujące, tłum roboczy, kierowany przez niewidzialnych majstrów, tam zaś wewnątrz życie domowe idzie swoim trybem: wychowują się dzieci z jajeczek malutkich, karmione przez niańki, ogrzewane i pielęgnowane z największą troskliwością. Jest tam matka, niby królowa rodu, jest rodzina, całość zaś z milionów mrówek się składająca, tworzy rodzinę wspólną. Niema tutaj zazdrości, zawiści, sporów, tylko starania o dobro ogółu. A co za hart w niedoli!
— Jakim sposobem dziadzio mógł to dostrzedz?
— Nie ja pierwszy, drogie dzieci — choć robiłem także spotrzeżenia na swoją rękę. To nie trudne było. Wypadkiem — bo nie sądzę, by ktoś miał umyślnie popełnić taki zły uczynek — przechodzień rozdeptuje nogą część gniazda, tratuje garść mrówek; zaczyna się co tchu praca gorączkowa, ratowanie żywych, unoszenie