Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Przyczem dała sobie słowo, iż gdy źle będzie, tęskno, nudno, ucieknie do Warszawy, do ciotki Aurelii.
— Coby też ciocia powiedziała na tę chałupę pod lasem — ciocia, mająca dom własny przy ulicy Ludnej? Piękny dom o czterech stancyach na dole i dwóch na górze, jak mówi Grześ od koni, — ach, wspaniała kamienica w Warszawie!...
Przejrzawszy się po pokoju, dziewczynka musiała przyznać, że obicie jest gustowne, łóżno wygodne z pościelą jak śnieg białą i mięciutkiemi poduszkami, okna wysokie, firanki ładnie zawieszone, podłoga błyszcząca, szafa do sukien, druga do bielizny, tualeta — wszystko mówiło o dbałości dziadka, wzorowym porządku i pewnej zamożności o którą dbała najwięcej.
— Nie śpisz? — pytał Józio, wysuwając następnego dnia z rana głowę z pokoju sąsiedniego. — Idziemy do kościoła; dziadzio mówił, że i ciebie weźmie, jeśli chcesz.
— Ale ubieraj się prędko — dodał przez ścianę pan Seweryn.
— Ojczulku, — rzekła pani Rybacka, zbudzona rozmową! — Dzieci się pomęczyły, pozwól im spać dłużej.
— To tyś zmęczona, Jadziu — odparł dziadek; — myśmy się wyspali. Po co mamy leżeć w łóżkach,