Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zdrowiej biegać. Zaśnij; gdy powrócimy, dostaniesz śniadanie.
Wyszli; długa zielona wstęga promienieje od blasków — purpurą i złotem, kapiącemi przez liście, drga, płonie, pali się jak stos gorejący. Dziadzio wskazał dzieciom słońce i zdjął czapkę z głowy.
— Myślcie o Tym, który tę wielką lampę zawiesił i zapalił ku szczęściu i pożytkowi ziemi. Zważcie, jak jest Wielki, Mądry i Dobry. Tu świątynia Jego pod stropem niebieskim, baldachimy dębów, buków, sosen, białe ornaty brzóz płaczących, kadzielnice ziół. Wejdźcie jak do kościoła, bo to kościół stokroć wspanialszy i bogatszy, niż wzniesione ręką ludzką.
Józio głowę obnażył, a potem wszyscy troje zaśpiewali:

„Kiedy ranne wstają zorze,
„Tobie ziemia, Tobie morze,
„Tobie śpiewa żywioł wszelki,
„Bądź pochwalon, Boże wielki!“

Głos ich ginął niemal w świergocie ptaków, zakrzątniętych już na dobre mimo pory wczesnej spra-