Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.



ROZDZIAŁ III.

Słońce zbudziło Joasię, przez grube rolety zajrzało i aż kłuło wzrok. Mrużyła oczy, chcąc spać jeszcze, lecz była wyspaną. Siadła na łóżku i rozważała wszystko, co ją spotkało, co sobie wymyślili oboje z Józiem, zupełnie jak bajkę, co jest i czego można się spodziewać.
Miała wrażenie, że spada z wysokości, wraca z kraju cudownego na szarą ziemię. Czuła jednak, że ta szara ziemia posiada nieco stron dobrych: jest nową, nieznaną, a nadewszystko budzi w niej ciekawość.
— Co będzie, to będzie — trzeba się rozejrzeć.