Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cye na dole, a dwie na górze. Oby nam Matka Boska dała takie pomieszenie do śmierci!
— Masz racyę — chwalił pan Seweryn. — Daj mi Boże siedzieć w tym domu do śmierci i lasu pilnować?
— Pilnować?... Alboż dziadzio sam pilnuje? Do tego są sługi.
— Ja jestem sługą — wnuczko!
— Sługą! — ich dziadek?...
Józio i Joasia stali na ganku zawiedzeni, jak oszukani. Pan Łaszcz już się krzątał: wdowie pokoje dla niej i dla dzieci przeznaczone wskazał, do stołowego zapraszał. Tam dymił samowar, pachniała kawa, ciasto świeże i owoce.
— Jeśli dziadzio jest sługą — badała Joasia w dalszym ciągu, chcąc nareszcie prawdy dojść — któż tutaj panem?
— Najprzód Bóg, a po Bogu właściciel. Dawno tu nie był; gdy się zjawi, to ci go, moja wnuczko, przedstawię — rzekł spokojnie dziadek.