Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Co mówi ten szachraj? On wywróci — drog nie zna — całkiem świeży furman.
— Do mnie! do mnie!
Joasia spojrzała na swoją nową sukienkę, na ubranie Józia i miała ochotę płakać. Usposobienie to wzmocnił kułak:
— Masz, a na drugi raz nie wierz, głupia!
— Józiek, daj mi spokój! — zawołała. — Nie masz wstydu!..
— Grześ, dawaj! — rozległ się głos dziadka.
— Jestem! — huknęło z za węgła stacyjki i dwa dzielne konie uniosły przed ganek duży wygodny wolant.
Chłopak z kozła zeskoczył, powitał pana, panią w rękę pocałował, dzieciom grzecznie się ukłonił.
— Rzeczy już są na wózku — rzekł wesoło. — Możemy jechać.
Owsnem, owszem — pilno mi do domu — odparł dziadek, podał rękę wdowie. — Siadaj, kochanko! Joasia z nami się pomieści, a Józio na koziołku.
Wolant niósł lekko, kasztany mknęły, nie było najmniejszej racyi do wyrzekań. Jednak Joasia miała chmurną minkę; aż ją dławiło w gardle od tłumionego