Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Oho! dziadzio wie co robi — mówiła do brata — Nie tobie go uczyć!
— Patrzcie, jaka mądrala! — bąknął Józio.
Chętka go wzięła dać siostrze nauczkę. Cóż, że mnóstwo ludzi patrzy! mniejsza o nich... wreszcie co komu do tego!
Spojrzał na dziadka — i odrazu myśl psotna go odbiegła.
— Nie, nie trzeba!
Dzień był gorący, w wagonie parno i duszno; dziadzio otwierał okna, spuszczał roletki, częstował panią Rybacką i dzieci świeżemi owocami, na przystankach wodą z winem; ciastka wciąż miał rozmaite: ilekroć wyszedł, napewno się wiedziało, że przyniesie coś dobrego i częstować będzie.
— Co to za bogacz! — mówiły między sobą dzieci — ile pieniędzy musi mieć, gdy tak wydawać może!...
Szacunek dla dziadka wzrastał z każdą chwilą.
Drugiego dnia jednak podróż wydała się dzieciom nudną i za długą, sprzykrzyło im się wyglądać przez okno; nawet jeść dzieci nie chciały, mając posiłek zbyt częsty pożywny i obfity.