Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Anioł stróż czuwa i osłania je skrzydłem swojem. Tu tak było.
Gdy pociąg ruszył, dobrze już po północy, dzieci zostały zaraz do snu ułożone, okryte troskliwie ręką dziadka; turkot je w chwilę później uśpił i noc przeszła. Rano zjawiła się herbata, przyniósł ją służący, nakrył serwetą mały stolik pomiędzy ławkami, spytał czy państwo życzą sobie jajek, wędlin, bułek lub sucharków — czego zażądali, natychmiast podał, a później sprzątnął tacę ze szklankami i ruszyli w dalszą drogę. Gdy Józio wspomniał o myciu i czesaniu, dziadek wyjął z torby podróżnej mydło, grzebień, ręcznik i zaprowadził chłopca do umywalni, gdzie była czysta świeża woda, i lusterko wisiało na ścianie. Mama z Joasią poszły tam zaraz, gdy oni obaj z dziadkiem wrócili na miejsca.
W porze obiadowej dziadek z wagonu ich wyprosił. Dzieci czuły się zmęczone, nie straciły jednak apetytu. Jadły ze smakiem pośród ruchu i rwetesu panującego w sali. Po obiedzie wszyscy przeszli się, aby kości rozprostować, jak mówił dziadek — Józio co chwila straszył, że pociąg odjedzie i zostaną; Joasia zachowywała się spokojnie.