Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Mnie, gdy za rękę ujmie, mam dość! — mówił Józio. — Olbrzym to zły i mocny.
— Zupełnie jak w bajce — myślała ze drżeniem dziewczynka, przyglądając się dziadkowi, gdy chodził po pokoju z rękami obwisłemi i spuszczoną głową, nie zgarbiony jednak wcale, czerstwy, silny, mimo późnego wieku.
Nie wzięła pod uwagę, ile temu „olbrzymowi złemu“ zawdzięczają, przyniósł bowiem z sobą całe skarby dobroci, słodzi ostatnie chwile jej chorego ojca, wspiera nadwątlone siły matki.
— Bogaty! — więc go szanowała; zły i mocny! — bała się. Poza tem nic zupełnie.
Śmierć ojca wyprowadziła dzieci z pustoty bezmyślnej, lecz na krótką chwilę. Joasię rozerwała sukienka żałobna, Józia przygotowania do pogrzebu, ruch niezwykły w domu, sprzedaż ubogich sprzętów i myśl o wyjeździe.
— Nie będę tam przecież siedziała całe życie, — mówiła Joasia do każdego, kto chciał słuchać. — Wakacye na wsi bardzo miłe, ale po wakacyach dziadek odwiezie mnie na pensyę... Kupił mi teraz dwie sukienki bardzo ładne i drogie; koszulki sprawił, spódniczki,