Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chrupała ciasteczka, gdy zaś orzechów i ciasteczek nie było pod ręką, wybierali susz z worka wiszącego w kuchni, od rana do wieczora zajęci jedzeniem. Dodać trzeba, że nie przyszło im na myśl udzielić nieco tych specyałów Kasi, córeczce stróża lub Frankowi, łykającym ślinkę; tylko przechwalali się i draźnili:
— Aha! ty nic nie masz! do ciebie dziadek nie przyjechał!
— Nasza piwnica pełna! tyle w niej rozmaitych rzeczy, ledwie się domyka... pociągnij nosem, jak tu pachnie!
— Prawda, że pachnie! — wąchali malcy, patrząc w okienko okratowane.
— Jezu, jaki śliczny duch idzie!
— Idzie, idzie!... ale do ciebie nie dojdzie. Tobie figa!
Gdy tak pysznili się na podwórku, dziadek bębnił w szybę i musieli wracać do mieszkania. Uciekali znów przy pierwszej sposobności, źli na dziadka, gdy wołał, posłuszni mu jednak, nie z serca, lecz ze strachu.
— Musi być bardzo mocny! — szeptała Joasia.