Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Bóg nad nami, drogie dziecię, ufaj Mu! Zaraz jutro wezwiemy lekarza, by przepisał kuracyę Karolowi i chorego biedaka przewieziemy na wieś! Nie masz pojęcia, jakie tam powietrze czyste, jaka woń balsamiczna płynie z lasu... Karol wyzdrowieje i ty się wzmocnisz, a potem jak sobie zechcecie: czy zostać u mnie, czemu byłbym rad z serca, czy tutaj znowu osiąść.
Wróciwszy przed chwilą z garnkiem miodu, Józio usłyszał ostatnie słowa dziadka i ciekawy był bardzo; czy mama się zgodzi z chorym ojcem zaraz jechać, czy pojadą na długo i kiedy. Pragnął dobrą nowinę Joasi zanieść, przed chłopcami znajomymi się pochwalić, wreszcie, że jedzie się tak długo, zmyślić nawet, iż jadą zagranicę.
— Dopieroż to będą podziwiali! a wypytywali! — rozmyślał, stojąc w progu.
— Ruszaj na górę i przynoś, co tam jeszcze pozostało — rzekł ostro dziadek.
Chłopiec drgnął, spojrzał hardo i już usta otworzył do szorstkiej odpowiedzi, lecz wzrok dziadka go powstrzymał. Spuścił oczy i wyszedł z piwnicy.