Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Chodź tu! — rzekł dziadek. — Patrz, moje manatki rozrzucone w przedpokoju. Stróż zrobił jak umiał, a ty popraw. Ten kufer przysuniesz do ściany, walizka pod stołem się zmieści, a koszyk na kufrze. No, — dalej! czemu stoisz? Faseczkę z masłem poniesiesz do piwnicy; gdy wrócisz, zabierz miód — mama nakładła trochę do garnuszka, byście spróbowali. Susz z workiem powiesić trzeba w kuchni, jeśli piwnica wilgotna. Ruszaj-że się prędko!... No, no, nie wiedziałem, że Joasia żwawsza i posłuszniejsza, a może silniejsza od ciebie, mężczyzny! Kochaneczku, wstydu w tem niema, gdy chłopiec jest zaradny — wszystkiego się naucz, abyś umiał: uszyć, uprać, sprzątnąć — wszystko ci się przydać może.
Józio przez chwilę się opierał, lecz stanowczy rozkaz dziadka zrobił swoje.
— A co! — chwalił stary pan. — Niby ciasno — pomieściłeś jednak walizę, kosz, kufer i jeszcze można tańczyć... Widzisz, co znaczy dobra kombinacya. Ustawiłeś dużo lepiej, niż dysponowałem. Tak, tak, tu kufer, a tam kosz; dobrze, wybornie. Teraz do piwnicy! Zmieniłeś bluzkę? owszem, to się chwali. Ubrania szkoda — człowiek biedny powinien je szanować, a gdy