Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i pracują razem. Nie mogłem iść z nimi — nie potrafię. Chcę umrzeć w kraju, kości swoje złożyć tu na wieczność. Ale umrzeć się nie spieszę, tam zaś żyćbym nie umiał, zatęskniłbym się i do ziemi i do wspomnień. Taki ze mnie dziwak stary, Jadwiniu droga!..
Pani Rybacka podała herbatę, gość rozwiązał tobołki. Była tam faseczka masła, duży garnek miodu, owoce suszone i gomułki, grzyby, rydze, konfitury, pierniki, ciasteczka, chleb razowy, bułka pszenna, serki z jabłek, wędlina, słowem rozmaite przysmaki wiejskie. Zabrali wszystkiego potrosze i przeszli do pokoju, w którym leżał chory.
Był to cień człowieka. Dyszał ciężko i z trudnością mówił. Gość powitał go serdecznie, został też przyjęty spojrzeniem, które i prosiło o wiele, bardzo wiele, i dziękowało jak najczulęj. Uścisnęli sobie ręce, nie rzekłszy ni jednego słowa. Porozumieli się, umowę zawarli, nie otworzywszy ust.
Chory patrzył teraz wesoło. Żywa uciecha jaśniała w jego oczach, oddech złagodniał, ciężar z piersi spadał i było im lżej: pracowały bez wysiłku. Gdy jeszcze gość w pokoju obydwa okna otworzył, choremu zrobiło