Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tak ciężko chory, mielibyście oddawna wszelką możliwą pomoc.
— Każdy kłopoty swoje ma, i bóle, i smutki. Po cóż jeszcze trapić się cudzemi?
— Jadwisiu!... Nie cudzą mi jesteś i nie obcą!
— Rodzeni synowie bądź co bądź najbliżsi...
— Nie wiesz?.. Myślisz, że mieszkam z nimi, że otoczyły mnie wnuczęta?..
— Nie wiem — nie pisywałam i wyście o mnie zapomnieli.
Pani Rybacka siedziała ze spuszczoną głową, oddana smutnym myślom i uszło jej uwagi, że dzieci znów się poróżniły: Józio groził siostrze, że ją wybije, dziewczynka krzywiła się drwiąco, awantura wisiała w powietrzu, już — już wybuchnąć mając. Stary pan ją przeczuwał, bo posmutniał, spoważniał i ostrym wzrokiem gromił niesforne rodzeństwo. Ale gawędy nie przerywał. Silił się na spokój.
— Gdzie dziś synowie moi, dziecko drogie! — mówił. — Gdybym umarł, zanim się zjadą, musianoby mnie pochować. Trup czekać nie może. Tęskno mi; żyję samotny jak kołek. Adaś w Paryżu ma posadę, Joachim buduje kolej w Persyi, Jan zaczepił się przy nim