Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chwilą uporał się z tobołkami, jedne na drugich pokładłszy w ciasnej stancyjce, miął czapkę w rękach i patrzał zdziwiony.
Pani Rybacka zapanowała wreszcie nad sobą, otarła oczy i rzekła do dzieci:
— Józiu, Joasiu, przywitajcie dziadunia!
Józio rad był w ziemię się zapaść, by uniknąć wzroku starca, który na samym wstępie, szczególnym trafem poznał główne jego wady, Joasia uciekła umyć twarz i ręce z plam atramentowych.
— No, Józiu! — powtórzyła matka.
— Myśmy się już przywitali — łagodził gość. — Józio wskazał mi mieszkanie wasze i pomógł przenieść rzeczy.
Pani Rybacka z widoczną ulgą spojrzała na syna. Tymczasem Joasia wróciła z kuchni, czerwona od mycia licznych na twarzy śladów atramentu i została przez dziadka upieszczoną gorąco. Po odejściu Mateusza Józio przysunął się bliżej, nie śmiał jednak ręki starca dotknąć.
— Dlaczego nie pisałaś o swoich kłopotach? — wymawiał gość. — Gdybym był wiedział, że Karol jest