Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Toś ty taka! — wrzasnął z irytacyą. — Tak panienka robi? — a potem wszystko spada na mnie! Masz! — dodał, nie licząc się z osobą gościa, który stał tuż za nim. — Masz, byś pamiętała na drugi raz! — poprawił jeszcze.
Rozległ się trzask, wślad za nim krzyk dziewczynki i żałosne wołanie z pokoju sąsiedniego dwóch odrazu głosów:
— Dzieci, co tam wyrabiacie? Ach, mój Boże, znów się biją!
— A mnie tak głowa boli! chciałem zasnąć!
We drzwiach półotwartych stanęła kobieta młoda, lecz bardzo mizerna i wychudła. Na widok przybyłego, wyraz bólu ustąpił jej z twarzy — rozpromieniła ją uciecha.
— Co za gość! co za miły gość!
I osunęła się w ramiona starca, głośno płacząc.
— No, no, uspokój się — proszę się uspokoić, — pocieszał nieznajomy. — Wszystko będzie dobrze, gdy złe minie. Ano trudno, przecierpieć trzeba, co Bóg zesłał. Święta Jego wola.
Kobieta łkała. Dzieci spoglądały na nią, to na obcego pana, nic nie rozumiejąc, stróż, który przed