Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kiedyś, a obecnie wyręcza po dwa trzy razy na tydzień, gdy upije się i śpi całemi dniami; młodszy chodzi do roboty. Gdyby nie oni, rodzinę zniszczyłaby nędza; matka też pracuje, ile może, są w domu dzieci drobne i ojciec staruszek; trzyma się to wszystko razem w zgodzie, a biedy nie znać na nich. O pijaka także dbają, co im chwalę, bowiem dobrego ojca szanować jest obowiązkiem miłym, który przychodzi sam z siebie — o lichego zaś jak ten, człowieka słabej woli, troszczyć się i nad nim czuwać — to już jest zasługa.
— Pewno, — wtrącił Grześ — ale stary rozpuszcza się coraz gorzej.
— Chłopakom też coraz trudniej, — rzekł pan Seweryn. — Poszli biedni po ojca; będzie im się wyrywał, a bił, a wymyślał — to zwykłe u niego. Słuchaj, Grześ — my wysiądziemy i pójdziemy pieszo, a ty wracaj. We trzech pijaka dźwigniecie na bryczkę i zawieziecie do chałupy.
Grześ przystanął.
— Już ja sobie z nim poradzę! — upewniał pana Seweryna.
— Nie krzywdź go, pamiętaj! To byłoby i wsty-