Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szona, wołała: jeszcze dajcie! a chłopak napychał sobie usta mięsem, jadł za trzech, powtarzając od czasu do czasu:
— Ale naszego wieprzka nie będziemy mieli!
Dziadzio przyjechał po Joasię sam, gdyż Józia zabrał pan Karol Korski. Był to w ich spokojnem życiu dzień niezwykłych przygód. Jadąc przez las, o mało nie wpadli na człowieka, śpiącego na drodze.
— Kto tam? — wołał Grześ.
Zamiast odpowiedzi posypały się klątwy i łajania.
— To Maciej Kornat — znów pijany! — westchnął pan Seweryn. — Ile kłopotu z tym człowiekiem, a co za nieszczęście dla żony i dzieci! Szukają go nieraz całą noc po lesie, kobieta lamentuje, że pewno już przepadł.
Tak było i dzisiaj; odrobinę dalej spotkali dwóch wyrostków, chodzących uważnie od drzewa do drzewa.
— Leży tam na samej drodze, — objaśniał Grzela. — Idźcie za śladem kół, to zgubę znajdziecie.
— Poczciwi chłopcy, — rzekł dziadek; — trzymam pijaka tylko przez wzgląd na nich. Starszy zastąpi go