Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A czysto u was, miło, jasno — opiekę dobrą macie — da Bóg, że kiedyś przyjdziecie do zdrowia.
Rozmowę długą a serdeczną, bo i chora też się rozgadała, przerwały obce głosy, nad którymi górował dyszkant Margieski, krzyczącej całą siłą starych płuc:
— Grzela, zawracaj! został tam na bryczce worek z kaszą — dawaj mi go, dawaj!

Nie mając tymczasem nic lepszego do roboty, Margieska siadła w alkierzyku, dobyła serek, trochę miodu, bułkę i częstowała chorą. Obecność Joasi była tu już niepotrzebna, więc dziewczynka przeszła do izby, w której Kasia stół świeżo umyty na środek wysunęła, a teraz płókała miski i szafliki i ustawiała kolejno przy kominie, aby mieć pod ręką. Na skrzyni leżały torebki z pieprzem, saletrą, zielem, liśćmi, majerankiem, worek z solą, odzyskany worek kaszy, dwa wielkie fartuchy granatowe, jeden pewno dla Margieski, a drugi dla Kasi, parę ścierek, szpryca do kiełbas i kiszek, kołeczki drewniane, moździerz, większe i mniejsze noże, paczka świec i lichtarzyk.
Robota miała widocznie do późna się przedłużyć.