Strona:Karol Spitteler Imago.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W jadalni hotelowej nudzili się stołownicy, wodząc spojrzeniem po ścianach, gdzie wisiały różne ryciny i ogłoszenia, czasem zaś wpatrując się bezmyślnie w okna. Czekali cierpliwie na pierwsze danie.
Wiktor przechadzał się leniwo po sali i stanął nagle przed portretem jakiegoś męża stanu w czarnych ramach.
Podpis był, jak zawsze zatarty. Ujrzał twarz o rysach wydatnych, prostackich nieco, stworzonych wprost do drzeworytu. W spojrzeniu malowała się bezinteresowność, świadomość celu, płomienna siła przekonania, a oczy to patrzyły tak jakoś objektywnie wiecowo i ogólnikowo, iż każdy nabrać mógł pewności, że niezdolne zmierzyć się z przeciwnikiem innych poglądów, nawykły spozierać jeno na pełną salę współwyznawców.
Wiktorowi udało się przesylabizować hasło onego wielkiego męża, wypisane u góry: „Wszystko dla szkoły i przez szkołę ludową!“ Wyglądał zupełnie na to ów człek z drzewa wyrąbany. Świat musiał uważać za zakład wychowawczy, za cel życia naukę, potem nauczanie drugich, nie uznawał prawdy, nie posiadającej posmaku mądrości, a również nie liczył się z mądrością nie wyrażającą się w kazaniu moralnem i maksy-