Strona:Karol May Sąd Boży 1930.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Winnetou stał na przodzie i wpatrywał się w naszą stronę. Stwierdziwszy nieobecność Fletchera, skinął z zadowoleniem i skierował tratwę ku naszemu brzegowi. Zapach smażonych ryb tak podziałał na ośmiu przybyłych mężczyzn, iż po kilku chwilach pałaszowali je, siedząc wokoło ogniska.
Teraz, za dnia, mogłem się przyjrzeć twarzom nowych towarzyszów. Czterej, należący do kompanji Old Cursing­‑Dry, nie mieli zacnych twarzy; słownik ich składał też niezbyt dobre świadectwo.— Winnetou odprowadził mnie na stronę, aby omówić rzeczy najważniejsze. Byliśmy dosyć lakoniczni i już omówiliśmy wszystko, skoro młody Fletcher zawołał do nas:
— Co tam za tajemnice? Czy aby macie brudne sumienie, że nie możemy słyszeć waszej rozmowy?
Dick Hammerdull odezwał się:
— Zdaje się, że pan nie wie, z kim rozmawiasz, mr. Fletcher! Old Shatterhand i Winnetou nie są przyzwyczajeni do takiego tonu!
— Tak? A więc mam się rozpływać może w komplementach i podziękowaniach za to, że nie pozwalają mi otworzyć ust?
— Czy ust, czy nie ust, to na jedno wychodzi, ale ryzykuje pan dostać po pysku.

— Chciałbym widzieć, kto się odważy! Że nas uwolniliście, to rzecz podrzędna, gdyż

62