Strona:Karol May - Zmierzch cesarza.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

poleciła mi to pewna osoba, której nie chciałabym wskazywać palcem. Wystarałam się u Escobeda o list zelazny. Dzięki niemu dostałam się do Juareza.
— Wizyta była daremna?
— Niestety. Wracam z niczem. — W oczach księżnej stanęły łzy. Ciągnęła dalej: — Boże mój, jakiż ten Juarez twardy i nieczuły!
Kurt potrząsnął głową.
— Myli się pani. Tylko pozornie wygląda na człowieka nieprzystępnego i twardego. W istocie to człowiek wielkiego serca, pełen zrozumienia i współczucia dla innych.
— To niemożliwe. Nie, to niemożliwe!... Przyjął mnie chłodno, nie okazał najmniejszego współczucia — pozwolił mi odejść...
— Chłodno, bez współczucia? To tylko pozory! Indjanin rzadko zdradza swoje uczucia mężczyźnie, wobec kobiety zaś ukrywa je zawsze.
— Gdyby coś odczuwał, wysłuchałby moich błagań.
— O co go pani prosiła?
— O darowanie cesarzowi życia. Dał odpowiedź więcej niż twardą, nieuprzejmą, niegrzeczną. Oświadczył, że cesarz sam rozporządził swem życiem, że, jako prezydent, nic dlań zrobić nie może. Powiedział dalej, że prośba moja jest dowodem nieostrożności. Wkońcu dodał, że nie życzy sobie, aby go na przyszłość nagabywano w tej sprawie. Czy nie jest to niegrzeczne, a nawet obrażające?
— Nie uważam.

90