Strona:Karol May - Zmierzch cesarza.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No i cóż, przekonałem was? — zapytał Kurt, gdy znowu zapadła ciemność.
— Zaczekajcie jeszcze!
Po niedługiej chwili wrócili oficerowie. Oddziały wojska, oświetlone jaskrawem światłem, wywarły wstrząsające wrażenie.
— No i cóż, sennores, jakiego jesteście zdania? — zapytał major.
— Opór nie zda się na nic — odważył się rzucić jeden z oficerów.
— Nie jestem tak naiwny, aby temu przeczyć, — zarezonował major. — Nie jestem warjatem. Nie chcę, aby nas wystrzelano do nogi, skoro fakt zdrady został ustalony. Uwolnijcie tego człowieka z więzów!
Kurt, odzyskawszy swobodę ruchów, gotował się do powrotu, gdy nagle ujął go za ramię wysłannik Miramona.
— Czekajcie, sennor, chcę jeszcze o coś zapytać! Czy umowa i, mnie obejmuje?
— Nie należycie do tego oddziału?
— Nie.
Ah! To wyście przynieśli rozkaz Miramona? Sądzę, że wiecie, na jakie miano zasługuje człowiek, wykradający z fortecy tajne dokumenty i rozkazy?
— Nie przypuszczam, abyście mnie chcieli uważać za — za — — za szpiega!
— Niestety. To jedyna nazwa...
— Nie jestem szpiegiem!
— No, no! Czy jesteście adjutantem Miramona?

73