Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Zmierzch cesarza.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nędzny karle! Zlizuj pył z ich butów, proś, by ci pluli w pysk! Dla takiego, politowania godnego łotra najokrutniejszy rodzaj śmierci byłby łaską. Właściwie nigdy cię nie przeceniałem. Teraz poznałeś moje zdanie, tchórzu!
Pod wpływem tych słów Cortejo zapomniał na chwilę o strachu. Na twarz wystąpiły mu rumieńce gniewu.
— Łotrze, kanaljo! Coś podobnego ośmiela się mówić człowiek, któremu całą tę nędzę zawdzięczam! Posłuchaj więc mego zdania o tobie! Jeżeli jest człowiek, któremu z całego serca życzę, aby go ugotowano tam wdole we wrzącej zupie, to ty nim jesteś, Henrico Landola! Djabeł będzie miał z ciebie kąsek nielada!
Twarz Landoli okryła się szkarłatem. Na czoło wystąpiły niebieskie żyły. Dygotał cały w niepohamowanej wściekłości. Wykonawszy kilka dzikich ruchów, chciał się wyprostować. Z ust wydobywał się jęk i charkot. Zaczął targać więzy. W pewnej chwili udało mu się oswobodzić prawą rękę...
Nagłym, brutalnym ruchem chwycił Corteja, który usiłował się cofnąć. Wpijając stalowe palce w ramię towarzysza, syknął:
— Jestem zgubiony, djabli mnie wezmą. Chodźże razem ze mną, najnikczemniejszy z tchórzów!
Potoczył się zwinnie nad brzeg kotliny, ciągnąc za sobą Corteja. Zanim któryś z naszej trójki zdążył nadbiec, oba ciała przewaliły się przez brzeg. Rozległ

35