Strona:Karol May - Zmierzch cesarza.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chciałbym znać nazwisko człowieka, w którego imieniu działał.
— Zna je pan lepiej, niż ktokolwiek inny.
— Ja? — zapytał Miramon z udanem zdumieniem.
— Tak. Przecież to pan.
Miramon obruszył się.
— Ja? Co też panu wpadło do głowy?!
Sędzia machnął lekceważąco ręką i rzekł:
— Nie mówmy o tem!
— Ależ przeciwnie. Nie mogę pozwolić, aby honor mój splamiono tego rodzaju zarzutem.
— A jednak zarzut pozostaje. Znamy dokładnie treść rozmowy sennora z Lopezem.
— Nie prowadziłem z Lopezem na ten temat żadnej rozmowy! Gdybym zaś nawet prowadził, nikt nie mógłby zdradzić jej treści. Czyżby Lopez?
— Nie! Odkryję panu tajemnicę. Generał, z którym weszliście w tajne porozumienie, cieszy się opinją człowieka chytrego i ostrożnego...
— O jakim generale pan mówi?
— Nazwiska są tutaj zbyteczne. Zresztą, jest pan równie dobrze poinformowany, jak i ja. — Oficer ten zdawał sobie dokładnie sprawę, jakie niebezpieczeństwo kryje w sobie tajemniczy stosunek z panem. Chcąc się przekonać, czy nie zamyślono go okpić, pozyskał człowieka, który należał do najbliższego otoczenia sennora, a utrzymywał równie bliskie stosunki z Lopezem.
— Do licha! Któż to taki? — zapytał Miramon gniewnie.
{c|117}}