Strona:Karol May - Zmierzch cesarza.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Miramon siedział w więzieniu, straciwszy wszelką nadzieję. Nie odczuwał żadnej skruchy. Trawiła go złość i wściekłość na Lopeza, który go tak haniebnie oszukał. Chcąc się zemścić na zdrajcy, wezwał sędziego śledczego i zwierzył mu się z działalności Lopeza. O swojej roli nie wspomniał ani słowem.
— W jakim celu mówi sennor ze mną o tej ciemnej sprawie? — zapytał sędzia.
— Mam nadzieję, że pan zakomunikuje tę wiadomość cesarzowi, — odparł Miramon.
— Cóż mu to pomoże? Za kilka godzin ma wszak zginąć.
— Dowie się przynajmniej, komu los swój zawdzięcza!
— Wie o tem dobrze.
— Ah, słyszał o zdradzie Lopeza?
Sędzia spojrzał surowo na Miramona i odparł wolno:
— Cesarz, jak zresztą wszyscy, wie dobrze, że wojska nasze dostały się do miasta nie przez zdobycie fortu La Cruz, ale dzięki Lopezowi, który był właściwie tylko narzędziem w ręku cesarskiego generała.
Miramon udał obojętność:
— Rzecz to dla mnie zupełnie nowa! Wygląda na bajkę. W każdym razie jest to na pewno wymysł Lopeza, który chce zrzucić z siebie część odpowiedzialności.
— Pan się myli! Skądże Lopezowi przyszłoby do głowy mówić o tym fakcie, a tem bardziej go upiększać?

118