Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/530

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   468   —

człowieka, to jeszcze nie on sam. Ale poświeć-no! Co to tu leży?
Halef schylił się i podniósł dość duży szmat sukna. Przypatrzył mu się, a potem rzekł:
— To strzęp z kaftana, który oddarłem Barudowi. Jest jeszcze kieszeń.
— Jest co w niej?
Halef sięgnął do kieszeni i odpowiedział:
— Kawałek papieru.
Przypatrzyłem mu się przy świetle lampy i rozłożyłem go. Był to bardzo mały list, opatrzony wielką pieczęcią. Zawierał trzy krótkie wiersze, pisane w języku arabskim tak małemi literami, że nie mogłem ich tutaj w żaden sposób odczytać. Schowałem więc liścik i jąłem szukać innych szczątków nierównej walki, ale nic więcej nie znalazłem.
Nie mogłem tego pojąć, że ci trzej ludzie zostawili Halefowi nóż i pistolety, które miał za pasem. Strzelbę jego ujrzałem w kącie izby, opartą o ścianę.
— Czy Manach el Barsza zajmował także pokój u ciebie? — spytałem gospodarza, który patrzył i słuchał w zdumieniu.
— Tak — odpowiedział.
— Czy często zajeżdżał do ciebie?
— Dość często.
— A zatem znasz go dobrze.
— Znam. Zowie się tak, jak go ty nazywasz i jest poborcą podatkowym.
— Gdzie mieszka?
— W Uskub. Ale w domu bywa rzadko. Wziął w dzierżawę wiele miejscowości i musi podróżować, aby zbierać podatki.
— Zaprowadź nas do pokoju, w którym on mieszkał!
Spodziewałem się, że znajdę jakieś wskazówki, ale nie zauważyłem nic, coby mogło dać jakiekolwiek wyjaśnienie. Polecenie, które Halefowi wydałem, zostało spełnione, ale ze złym skutkiem niestety. Odesłałem hadżego razem z koniem do domu. Odjechał wysoce przy-