Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/531

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   469   —

gnębiony i mruczał tysiące przekleństw pod niteczkami, które nazywał zarostem. Hulama natomiast nakłoniłem do udania się zaraz do kadiego. Nie wyrzekł on dotąd ani słowa; teraz dopiero odezwał się:
— Ketir, ketir! — to za wiele, za wiele! Ktoby to uważał za możliwe! Gdybyśmy nie byli poszli do kąpieli, lecz zostali w domu, byłby nas Osko zastał i ucieczka byłaby się nie powiodła!
— Musimy przypuścić, że ta k byłoby się stało.
— Ale poco pójdziemy do kadiego, czy on to może odmienić?
— Trzeba jednak zawiadomić go o tym wypadku, gdyż tylko przy jego pomocy możemy uzyskać dowód, że więźnia rzeczywiście już niema w więzieniu.
— Kadi z pewnością już śpi!
— Zbudzimy go.
— Czy on pozwoli na takie postępowanie z nim?
— Musi....
Urzędnik udał się już istotnie na spoczynek i potrzeba było dopiero kilku dosadnych słów z mojej strony, zanim ośmielono się go zbudzić. Wreszcie dostaliśmy się do kadiego. Przyjął nas z miną niezbyt przyjazną i zapytał, czego żądamy.
— Oddaliśmy Baruda el Amazat w twoje ręce — odrzekłem także w tonie niezbyt uprzejmym. — Czy postarałeś się o to, żeby go pilnie strzeżono?
— Czy przyszedłeś, żeby mnie o to zapytać?
— Przyszedłem także po odpowiedź!
— Więźnia strzegą pilnie; możecie odejść.
— Nie. Nie my możemy odejść, lecz on już odszedł!
— On? Kto!
— Więzień.
— Allah akbar! Bóg jest wielki i on cię zapewne zrozumie, ale ja nie pojmuję słów twoich.
— Więc muszę się jaśniej wyrazić: Barud el Amazat umknął.