Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/529

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   467   —

Poznać było po głosie małego człowieka, że doznał ulgi. Mówił dalej:
— Przeczuwałem, że ma zamiar więźnia uwolnić, wiedziałem jednak, że mu koni potrzeba. W każdym razie musiał wrócić do stajni i dlatego schowałem się tam, by go zaskoczyć.
— Schowałeś się? No, to właśnie było niepotrzebne.
— Powinieneś był posłać po kilku kawasów, albo sam ich sprowadzić. To byłoby najpewniej doprowadziło do pożądanego wyniku.
— O, zihdi, to, co najpewniejsze, nie zawsze jest najpiękniejszem. Myślałem już sobie, jak to będzie pięknie, gdy sam tych łotrów pochwytam.
— Teraz my za to musimy pokutować!
— Allah odda ich znowu w nasze ręce! Otóż, jak powiadam, czekałem. Wróciło ich zatem trzech. Spytali mnie, czego sobie tu życzę, ale Barud el Amazat, jak tylko na mnie popatrzył, poznał mnie zaraz. Wszak występowałem przeciw niemu w śledztwie, jako świadek. Wywiązała się bójka, w której broniłem się z całych sił. Podarłem nawet ubranie na tym Barudzie, ale cięgi mnie się dostały.
— Czemu nie użyłeś broni?
— Zihdi, sześć ramion mnie trzymało, a ja dwa tylko posiadam. Gdyby mi Allah dał był rąk dziesięć, to cztery zostałyby dla broni. W końcu powalono mnie na ziemię, owinięto kaftanem i obwiązano sznurami. Tak leżałem, aż przyszedłeś ty, aby mnie uwolnić. Tak się to wszystko odbyło!
— O, biada, hadżi Halefle Omarze, biada!
— Zihdi, ja także mógłbym wołać biada, biada! Ale to się na nic nie przyda. Złoczyńcy zbiegli. Jak ich odnajdziemy? Na pustyni byłoby łatwo odszukać ich ślady, ale tu, w wielkiem Edreneh, będzie to niepodobieństwem.
— Ja wpadłem na ich ślad i wiem, dokąd się udali.
— Hamdulillah! Chwała Allahowi, który ci dał rozum....
— Jakiego ty nie miałeś! — przerwałem. — Ślad