Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/528

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   466   —

kaftan. Był to... mój hadżi Halef Omar. Zerwał się z zaciśniętemi pięściami i zawołał:
— Allah ’1 Allah!... Zihdi, gdzie są te psy, które tu na mnie napadły, gdzie ci psi synowie i wnuki psich synów, co mnie zawinęli i związali?
— Zapewne to wiesz — odrzekłem.
— Ja? Ja to mam wiedzieć? Jakże mam wiedzieć, skoro byłem obwiązany, jak święty kuran, zawieszony w Damaszku na żelaznych łańcuchach.
— A dlaczegóż pozwoliłeś się związać?
Spojrzał na mnie ze zdumieniem.
— To ty o to mię pytasz? Ty, który wysłałeś mnie, żebym....
— Żebyś dał dowód roztropności — przerwałem mu. — Jakoś nie bardzo chwalebnie wypadł ten dowód!
— Zihdi, nie dręcz mnie! Gdybyś był przy tem, usprawiedliwiłbyś mnie niezawodnie.
— To możliwe, ale nieprawdopodobne. Czy wiesz, że uciekł Manach el Barsza?
— Tak! Niech go szejtan pożre!
— A z nim Barud et Amazat?
— Tak. Oby go dżehenna połknęła!
— I że ty jesteś winien wszystkiemu?
— Nie; tego nie wiem, to nieprawda!
— Opowiadaj zatem!
— Owszem, dobrze! Przybywszy do tego handżii Doksatiego, który tu stoi i gębę rozdziawia, jak gdyby był szejtanem, co ma połknąć Manacha el Barsza, dowiedziałem się, że ten Manach ma trzy konie, ponieważ o zmierzchu kupił był dwa siwki. Patrzyłem za nim i dostrzegłem, że dom ten opuścił.
— Czy domyślałeś się, co zamierza?
— Tak, zihdi.
— Czemu nie poszedłeś za nim?
— Przypuszczałem, że idzie do więzienia, a tam stał już Osko na czatach.
— Hm, to słuszne!
— Widzisz, że musisz mi przyznać słuszność, zihdi!