Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/489

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   433   —

tant, schwytany ongiś przezemnie u Dżezidów w kąpieli, który mi się później tak wdzięcznym okazał.
Przystąpiłem, ucieszony serdecznie jego widokiem i podałem mu rękę, którą on przyjacielsko uścisnął.
— Sallam, effendi! — pozdrowiłem. — Czy przypominasz sobie może słowa w czasie naszego rozstania?
— Nie pomnę.
— Powiedziałem wtedy: Obym cię ujrzał miralajem! I Allah spełnił me życzenie. Z Nazir agassiego zrobił się komendant pułku.
— Wiesz, komu to zawdzięczam?
— Nie.
— Tobie, emirze. Dżezidzi wnieśli skargę do wielkorządcy, poczem ukarano gubernatora z Mossul i wielu innych. Przybył Anadoli Kazi Askeri i zbadał sprawę. Wyrok jego był sprawiedliwy, a że ja ze względu na ciebie stanąłem po stronie Dżezidów, posunięto mnie naprzód w awansie. Czy mogę cię odwiedzić?
— Będzie mi bardzo miło, ale niestety, to już ostatni dzień mego pobytu w Stambule. Jutro rano wyjeżdżam.
— Dokąd?
— Na Zachód. Zwiedziłem Wschód, aby poznać jego zwyczaje i obyczaje i mam do opowiedzenia ludziom Zachodu wiele rzeczy, których nie uważaliby za możliwe.
Słowa te zwrócone były z pewnym przekąsem do jego towarzysza. Musiał odczuć ukłucie, bo odpowiedział:
— Posyłałem dzisiaj do ciebie powtórnie, ale wyszedłeś. Pozwól, że przyjdę jeszcze dziś do ciebie!
Ach, widocznie poskutkowało to, że ten drugi mówił ze mną tak przyjacielsko i z uszanowaniem. Odrzekłem chłodno:
— Przyjmę cię, chociaż mój czas jest bardzo skąpo obliczony.
— Kiedy?
— Za godzinę; nie później.
— Allah akbar, to i wy się znacie? — zdziwił się Nazir. — Dobrze, przyjdziemy razem.
Rozstaliśmy się, podawszy sobie ręce na pożegna-