Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/487

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   431   —

— To na seryo, zapewniam was!
— A więc rzeczywiście? Czemu tak prędko? Ledwie weszliście do tej dziury!
— Znam ją dostatecznie i chociaż ten odjazd następuje prędzej, niż myślałem, to nie dbam o to.
Opowiedziałem mu szczegółowo ostatnie zdarzenia, a kiedy skończyłem, skinął Lindsay głową z zadowoleniem i rzekł:
— Pięknie! Przepysznie, że ten drab otrzymał swoją nagrodę! Dostaniecie jeszcze tamtych dwu. Well! Byłbym chętnie przy tem, ale nie mogę; jestem zaangażowany.
— Przez co?
— Byłem w konsulacie i spotkałem brata stryjecznego, także Lindsaya, ale nie Dawida. Udaje się do Jerozolimy, ale nie umie podróżować i prosił mnie, żebym z nim jechał. Szkoda, że nie możecie nam towarzyszyć! Yes! Odwiedzę dziś wieczorem Mafleja, by się ze wszystkimi pożegnać.
Oto właśnie chciałem was prosić, sir. Przeżyliśmy w ciągu kilku miesięcy rzeczy, jakich drudzy nie przeżywają przez całe życie, a to wiąże ludzi do siebie. Polubiłem was bardzo i boli mię nasze rozstanie, ale należy się poddać nieuniknionej konieczności; pozostaje nadzieja zobaczenia się jeszcze.
— Yes! Och! Ach! Well! Zobaczenie! Nędzne rozstawanie się! Nie podoba mi się nic a nic! — mówił głosem niepewnym, uspakajając jedną ręką nos, a drugą sięgając do oka. — Ale właśnie przychodzi mi na myśl: co będzie z waszym koniem?
— Z którym?
— No z waszym... — Rihem!
— Cóż ma być? Jeżdżę na nim.
— Hm! Ciągle? Czy weźmiecie go do Niemiec?
— Nie wiem jeszcze.
— Sprzedajcie go, sir! To przyniesie wam ładną kwotę. Rozważcie! Jeżeli go wam teraz jeszcze potrzeba