Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/486

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   430   —

Maflej tylko z trudem dał się nakłonić do pozostania, co ze względu na interesa było nieodzownie potrzebnem, ponieważ Isla jechał z nami.
Halef nie powiedział ani słowa, ale gdy go zapytałem, odrzekł:
— Czy sądzisz, że pozwolę ci jechać samemu? Allah nas razem złączył i zostanę przy tobie!
— Ale pamiętaj o Hanneh, kwiecie żon! Oddalasz się od niej coraz to bardziej.
— Cicho bądź! Wiesz, że czynię zawsze, co sobie raz postanowiłem. Jadę z tobą!
— Ależ kiedyś przecież musimy się rozstać!
— Panie, czas ten nadejdzie jeszcze dość wcześnie, a kto wie, czy się potem jeszcze kiedy w życiu zobaczymy. Teraz więc przynajmniej nie rozłączę się z tobą wcześniej, niż drudzy, i to, dopóki nie będę wiedział, że już kraj ten opuszczasz!
Wstał i wyszedł, ażeby mi odebrać możność dalszego oporu. Byłem zatem zmuszonym przyjąć jego towarzystwo.
Przygotowania do podróży nie sprawiły zbyt wiele trudu. Osiodławszy konie, byliśmy wraz z Halefem gotowi. Musiałem jednak przedtem dopełnić jeszcze jednej powinności, t. j. pójść do Lindsaya, aby mu opowiedzieć o tem, co się stało, i co zamierzamy uczynić. Kiedy przybyłem do niego, wrócił był właśnie z wycieczki do Bujukdere. Powitał mnie uradowany i nadąsany na poły, i powiedział:
— Welcome! Niedobra istoto! Wyprowadza się tam na Baharive Keui, nie zabierając mnie z sobą! Czego chcecie tu u mnie, he!
— Sir, przyjmijcie do wiadomości, że już nie mieszkam w Baharive Keui.
— Już nie? Ach! Pięknie! Sprowadzicie się wkrótce do mnie, master!
— Dziękuję! Jutro rano wyjeżdżam z Konstantynopola. Przyłączacie się, czy nie?
— Wyjeżdżać? Ach! Och! Lichy dowcip! Yes!