Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/466

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   410   —

Byłem zaciekawiony tym gościem, gdyż musiał być w jakimś związku z tem, cośmy przeżyli. Po krótkiej chwili wszedł Isla z jakimś starszym mężczyzną, rzeczywiście dotąd dla mnie obcym. Miał na sobie zwykłe tureckie ubranie, a poza tem nic, coby mogło na domysł jakiś naprowadzić. Jego ogorzałe rysy zakreślone były śmiało i ostro, tylko zmarszczki, przecinające oblicze i śnieżna broda, sprawiały wrażenie, jak gdyby ten człowiek przeszedł ciężkie jakie strapienia.
— Oto ten człowiek, effendi — rzekł Isla. — No zgadnij teraz!
— Nie zgadnę.
— A jednak zgadniesz! — upierał się Isla i, zwracając się do obcego, dodał: — Przemów do niego w ojczystym języku!
Starzec skłonił się i rzekł:
Sługa pokoran, wisoko pocztowani — sługa pokorny, wysoko szanowny panie!
To uprzejme serbskie pozdrowienie ułatwiło mi odrazu poznanie nieznajomego. Podałem mu obie ręce i powiedziałem:
Nubo, otac Osko, dobro mi doczli — Oto ojciec Osko, miło mi powitać!
Był to rzeczywiście Osko, ojciec Senicy, ja zaś sprawiłem mu tem wielką przyjemność, że poznałem go po tem czarnogórskiem pozdrowieniu. O śnie oczywiście teraz mowy nie było, musiałem się bowiem dowiedzieć, jak mu się powodziło.
Od chwili utraty córki, oprócz której nie miał żadnych dzieci, wędrował bez wypoczynku. To tu, to ówdzie, zdawało mu się, że wpada na trop, wkrótce jednak przychodził do przekonania, że się łudził. Niedostatku nie cierpiał podczas podróży, które odbywał przeważnie po Azyi Mniejszej i Armenii, gdyż był obficie zaopatrzony w środki. W prawdziwie wschodni sposób poprzysiągł sobie nie zobaczyć ojczyzny, ani żony, dopóki dziecka nie odnajdzie, ale daremność wysiłków zapędziła go do Konstantynopola. Taka odysseja możliwa