Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/385

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   341   —

— Mów! — rzekłem krótko.
— Czy znasz mnie?
— Tak.
— Sądzę, że mnie nie znasz. Skąd możesz wiedzieć, kim jestem?
— Mówią mi to moje uszy, Abrahimie Mamurze.
— Ach, rzeczywiście mnie znasz. Poznasz mnie jeszcze lepiej! Pamiętasz Egipt?
— Tak.
— A Gicelę, którą mi porwałeś?
— Tak.
— Szellal nie pochłonął mnie wówczas, gdy wskoczyłem w jego nurty wzburzone; Allah chce zatem, żebym się zemścił.
— To ja sam uratowałem ci życie. Allah chce zatem, żebym się nie bał twej zemsty.
— Tak sądzisz? — syknął. — Na cóż oddałby cię teraz w me ręce? Szukałem wówczas ciebie w Kahirze i nie znalazłem, a ujrzałem cię w Damaszku, gdzie nie myślałem o tobie....
— Uciekłeś przedemną, Abrahimie Mamurze, a właściwie Dawudzie Arafimie; jesteś tchórz!
— Kłuj tylko, niedźwiadku. Jestem teraz lwem, który cię pożre! Wiedziałem, że mię zdradzisz i odszedłem, bo nie chciałem pozwolić na to, żebyś mi zniweczył moją ciężką pracę. Ścigaliście mnie i zabraliście mi wszystko, ale ja sobie odbiorę kamienie; możesz być pewnym tego!
— Zrób tak!
— Tak, zrobię. Przyniosę i pokażę ci je, dlatego cię nie zabiłem jeszcze. Ale umrzesz, bo byłeś przyczyną tysiąca mąk, które wycierpiałem. Zabrałeś mi Gicelę, przez którą byłbym został lepszym człowiekiem. Pchnąłeś mnie napowrót w otchłań, z której się chciałem wydobyć. Teraz spotka cię zasłużona kara. Umrzesz, ale nie prędko od noża, albo od kuli; nie, powoli, pośród miliona cierpień. Głód ci poszarpie wnętrzności, a pra-