Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/384

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   340   —

a wyobraźnia moja malowała mi przerażenie, jakieby mię ogarnęło, gdybym zobaczył nagle światła i sługi Słońca, mających mię stowarzyszyć z ofiarami Baala.
Zwróciłem się napowrót do wejścia. Jakże inaczej tu w tem jasnem, ciepłem, świetle dziennem! W blasku słońca musi... pst, czy nie zaskrzypiało tam coś za mną? Chciałem się odwrócić, gdy wtem uderzył mię ktoś strasznie w głowę. Wiem jeszcze tyle, że się zatoczyłem i ręce wyciągnąłem za człowiekiem, który mi cios ten wymierzył; potem czarno mi się w oczach zrobiło.
Nie wiem, jak długo leżałem tak bez przytomności. Wracała ona, ale powoli i stopniowo, gdyż potrzeba było sporo czasu, zanim sobie przypomniałem, co się ze mną stało. Leżałem na ziemi ze związanemi rękoma i nogami. Gdzie byłem? Dokoła mnie panowała ciemność i głębokie milczenie, tylko wprost przed sobą zobaczyłem dwa małe, okrągłe punkty, których szczególny blask to znikał, to pojawiał się znowu. Była to para bystro we mnie wpatrzonych oczu, nad któremi zamykały się i otwierały powieki. Należały one do człowieka, nie do zwierzęcia; to było widoczne.
Kto mógł być ten człowiek? Zapewne ten, który mię uderzył. Czemu obszedł się ze mną tak wrogo? Chciałem właśnie zapytać, gdy mi wtem przeszkodził, odzywając się do mnie temi słowy:
— A! Wreszcie się obudziłeś! Mogę teraz z tobą pomówić.
Nieba! Znałem ten głos! Kto raz poznał ten zimny i ostry ton, ten nie zapomniał go nigdy. Przedemną siedział nikt inny, tylko Abrahim Mamur, którego mieliśmy schwytać. Czy miałem mu odpowiadać? Czemu nie? Tu w ciemności nie mogłem mu okazać, że milczę nie ze strachu, lecz z pogardy. Wiedziałem, że nie czeka mię nic dobrego, ale mimo to nie zwątpiłem i postanowiłem nie wyrzec do niego ani słowa prośby. „No, teraz mogę z tobą pomówić“, powiedział on, a ja czułem, że będzie się wysilał teraz, by mi zadawać duchowe męczarnie. Ale spotkał go zawód.