Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/378

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   334   —

— Oczywiście. Jakóbie Afarahu, zdejmno z tych rzeczy chustę.
Schylił się, zdjął i zerwał się z okrzykiem radosnego przestrachu.
— Allah ia Allah! to moje rzeczy!
— Tak, to one. Policz, czy czego nie brak!
— O, panie, powiedz prędko, gdzie je znalazłeś!
— Nie mnie to masz do zawdzięczenia, lecz temu mężowi, który się tam w jaskini znajduje. Idź, wyprowadź go, Halefie!
Mały hadżi poszedł i wydał okrzyk radości.
— Allah akbar, to Anglik!
Po wyjaśnieniu najpotrzebniejszych rzeczy, poszedłem do jamy, by ją obejrzeć. Zobaczyłem kurytarz, którego jedna ściana także tak była zapadła, że po uprzątnięciu zwalisk otrzymało się duże miejsce w kształcie pokoju. Tu stały cztery konie Lindsaya i reszta jego własności. Zastrzelonego konia przysypano rumowiskiem, aby ścierwo nie znęcało wstrętnych sępów w pobliże; nie widziałem go więc wcale.
Jakób był wysoce szczęśliwy z powodu odnalezienia rzeczy i gniewało go tylko bardzo, że złodziej umknął.
— Dałbym dużo za to, żebym go mógł pochwycić. Czy to niemożliwe? — zapytał.
— Na twojem miejscu cieszyłbym się odzyskaniem skradzionych kosztowności.
— Ale cieszyłbym się tak samo, gdybym go miał w ręku.
— Hm! Możnaby go schwytać właściwie.
— Jak?
— Czy sądzisz, że on pozostawi łup, tak drogocenny, bez próby zabrania go ponownie?
— Będzie się wystrzegał spotkania tutaj z nami.
— Czy wie, że my tu jesteśmy? Opuszczając Baalbek natychmiast, nie widział nas tutaj. Powróci prawdopodobnie w nadziei, że łatwo się upora z sir Dawidem i służącym, jeśliby ich zdołał zaskoczyć. W ten sposób możnaby go przytrzymać.