Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   229   —

— Ależ, jak wszedłeś do zamkniętej piwnicy, skoro klucz był zawsze u mnie?
— Effendi, przyznaj: Czy byłem kiedy włamywaczem? Piwnica wcale nie była zamknięta. Nie zamykałem jej nigdy, kiedy miałeś w niej wino!
— Psiakrew, dobrze, że wiem!
— Panie, kląć w obcym języku, to rzeczy nie naprawi. Masz przecież tu dość wina dla siebie i gości! Stary podniósł flaszkę i potrzymał ją pod światło.
— Jakże to wino wygląda? — Effendi, ono ci nie zaszkodzi! Było tam tylko z pół kieliszka, a że to nie wystarczy na trzech ludzi, więc dodałem wody!
— Wody? Oh! Masz twoją wodę!
Zamachnął się i rzucił flaszką w głowę grubasa; ten jednak schylił się szybciej, niż tego można się było po nim spodziewać, flaszka zaś, przeleciawszy nad jego głową, uderzyła w drzwi i roztrzaskała się na kawałki, a jej zawartość rozlała się po ziemi. Na to służący załamał ręce z ubolewaniem:
— Na Allaha, co ty robisz, effendi! Niema już tej pięknej wody, którą można było pić zamiast wina! A te odłamki! Sam je musisz pozbierać, bo ja się schylać nie mogę!
Rzekłszy to, podreptał za drzwi.
Była to w całości scena, jakiejbym nie uważał za możliwą, gdybym sam nie był naocznym jej świadkiem. Najbardziej zaś to mię dziwiło, że effendi zaraz po nieudałym rzucie odzyskał spokój na nowo. Ta, tak niezwykła, pobłażliwość pana względem głupio zuchwałego, pozwalającego sobie na tyle sługi, musiała mieć jakąś głębszą przyczynę. Effendi był dla mnie zagadką, którą postanowiłem rozwiązać.
— Wybaczcie panowie — prosił Polak — już się nic podobnego nie zdarzy. Może opowiem wam jeszcze, dlaczego tak pobłażam temu człowiekowi. On mi wyświadczył wielkie przysługi. Nałóżcie sobie fajki!