Strona:Karol May - Yuma Shetar.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

świnie. Pochód nasz skierowano na północ, z początku wzdłuż strumienia; potem, skoro ten zwrócił się łukiem na prawo, my zboczyliśmy na lewo i niebawem zatrzymano się, nie wiem, czy umyślnie, czy przypadkowo, na tem samem miejscu, gdzie mormon chciał mnie zastrzelić, a gdzie został przeze mnie unieszkodliwiony. — Unieszkodliwiony? Niestety nie! Żałowałem obecnie z całego serca, że nie wpakowałem mu kuli w łeb. Teraz jechał razem z Wellerem obok hacjendera, związany tak samo, jak jeńcy.
Strażnicy przywiązali mnie do drzewa, stojącego na uboczu; był to dowód, że mi nie ufano. Mógłbym więc mieć słuszne powody do dumy wobec tego, że czerwoni jedynie po mnie spodziewali się niemiłego figla i, przyznaję, wytężałem cały swój umysł, aby im go spłatać; przecież chodziło tu nietylko o mnie, lecz także o uwolnienie wszystkich innych jeńców i odebranie Indjanom łupu.
Nie należy myśleć, że nazbyt w sobie dufałem. — Najtrudniejszą sprawą było moje uwolnienie. Jeśliby się ono powiodło, mogłem liczyć na pomoc Mimbrenjów, z którymi miałem się zejść przy Wielkim Dębie Życia. —
Indjanie zarżnęli wołu, świnię, wiele owiec, i mięso ich upiekli. Wieczerzę sprawili obfitą; nawet jeńcy nie mogli się uskarżać na głód; mnie się dostało tak sporo, że nie mogłem zjeść wszystkiego. Przytem uwolniono mi znowu ręce na czas jedzenia; okoliczność ta, jeśliby tak zawsze czyniono, stać się mogła dla mnie środkiem ratunku, o ile nie nadarzyłoby się coś lepszego i łatwiejszego. Ten bowiem rodzaj ucieczki nastręczał niezwykłe trudności i niebezpieczeństwa. Musiałem

10