Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   80   —

— Niech się pan nie kłopocze! To samo powiedziano mi już nie raz, a nie brałem tego nigdy za złe.
— Czemu pan nie zada sobie trudu i nie nauczy się jazdy konnej?
— O zadałem go sobie wiele, bardzo wiele!
— Jumkin — prawdopodobnie — uśmiechnął się z niedowierzaniem.
— Pan o tem wątpi?
— Tak.
— W takim razie powiem panu, że przez całe lata zsiadałem z siodła jedynie po to, aby się przespać.
— Allah akbar! — Boże wielki! Bóg stwarza ludzi i obdarza każdego darem szczególnym, ale zarazem i szczególnym brakiem. Poznałem człowieka, który nie umiał gwizdnąć. Męczył się, trudził i nie potrafił. Inni gwiżdżą już w kołysce. Dla pana jazda konna jest tem samem, czem dla tamtego gwizdanie. Za to prawdopodobnie udzielił panu Allah innego talentu.
— Słusznie.
— Wolno wiedzieć, jaki to talent?
— Picie.
— Picie? — zapytał stropiony.
— Tak. Piłem już w kołysce.
— Dowcipniś!
— Czy i w to pan nie wierzy?
— O, bardzo chętnie! Ten talent posiadaliśmy wszyscy już tak wcześnie. Tylko niema w tem powodu do zarozumiałości. Jeździć już trochę trudniej.
— Uważam to!
W spojrzeniu jego był wyraz niemal współczucia. Potem rzekł:
— Czy pan ma zdrowy kręgosłup?
— Tak.
— A piersi także?
— Bardzo.
— Czemu więc trzyma pan kręgosłup tak krzywo, a piersi tak wciska w siebie?
— Widziałem to u tysiąca innych.